wtorek, 2 sierpnia 2016

Znasz niepisane zasady relacji między ludźmi?

Dzisiaj mam dla Ciebie coś innego. Coś, co może odmienić Twoje życie. W zła stronę? Może. Na lepsze? To zależy od Ciebie. Zależy, czy przyjmiesz to, co chce Ci przekazać i co z tym zrobisz. Ten tekst piszę zarówno dla Ciebie, jak i dla siebie. Czasem łapię się na tym, że wpadam w tę pułapkę, mimo że mogłem ominąć ją szerokim łukiem. Ten artykuł ma przypominać o tym, aby w nią nie wpadać.

Jesteś gotowy?








Czy myślałeś kiedyś o tym, że naszym życiem mogą rządzić niepisane zasady? Takie, które wynikają z życiowej praktyki, a nie wpojonego od dziecka kodeksu zachowań? Takie, które są naturalne dla wszystkich. Znasz je, czujesz. Bywają nieuchwytne, nienazwane. Wiesz o jakich zasadach mówię? Zdarzają mi się sytuacje, że załączam "tryb słuchania". Słucham, ale słyszę jak przez mgłę. Wyłączam się. Myślę, ale jakbym nie był obecny. Czuję, ale nie wiem co to za stan. Euforia? Spokój? A może złość? Strach? Szok?






W tym momencie łapię się, że ktoś - najczęściej przekonany o swojej nieomylnej racji lub wartości tego, o czym mówi - strzela do mnie słowami z prędkością 800m/s. Jakie to ma znaczenie? Takie, że docierają do mnie 3 razy szybciej niż dźwięk i sens tego, co mówi. Tym samym mój mózg (i pewnie też Twój) nie jest w stanie świadomie przetworzyć lub odrzucić przekazu. Wtedy wchodzę w ten dziwny tryb. Porównać go można tylko z grubą wycieczką. I nie mam na myśli tej turystyczno-krajoznawczej.




Dlaczego o tym mówię? Co to ma wspólnego z innymi ludźmi? Ten stan to reakcja obronna na ludzkie pierdolenie kocopałów. Może zdarzyło Ci się kiedyś, że ktoś zasypywał Cię swoimi problemami. Takimi, których nie chcesz słuchać nawet po alkoholu. Może coś od Ciebie namolnie chciał lub zwyczajnie napieprzał w Ciebie tekstem mówionym. Robił to tak, jakby Twoja głowa była ścianą do uderzania dla jego kauczukowej piłeczki niezadowolenia życiem wielkości piłki do rugby. I tak samo twardej.


Jeśli zdarzyło Ci się doświadczyć czegoś takiego, to mam dla Ciebie informacje. Ktoś wszedł Ci na głowę. I nie chce z niej zejść. Czuje, że jesteś dla niego osobistą gąbką. Taką dużą, żółtą i pulchną. Wie, że jeśli będziesz w zasięgu głosu, to może Cię wykorzystać. Osuszy Tobą wiadro łez, które codziennie napełnia na własne życzenie. Tobie powie "wiesz, ja nie wiem co mam z tym zrobić". Gdy postarasz się takiej osobie zaproponować rozwiązanie powie: "to nie działa, ja to wiem". Ewentualnie doda, że już próbował. Ale nie próbował. W tym miejscu po prostu kontynuuje ostrzał leksykalny i opisuje swoje problemy niczym Konrad Walenrod Słowackiego . Niech ma zdartą rzyć, a okłady nasączone będą roztworem solnym po wsze czasy. To samo Werter. Amen.

Ewentualnie zostaniesz potraktowany jako osobisty chłopiec do bicia, bo sam nie umie się postawić szefowi, wrednemu współpracownikowi lub chce "zabłysnąć" elokwencją w towarzystwie. Potem, kiedy będziecie sam na sam przeprosi. Ba może nawet odstawi "drogę krzyżową" i uderzy się w pierś z głośnym "mea culpa".

Co to ma wspólnego z niepisanymi zasadami? Jak to się ma do energii? Spieszę z wyjaśnieniem. Na potrzeby rozmowy jedną z takich niepisanych zasad nazwę...

ZASADA ZACHOWANIA SZACUNKU

Jeśli nie pamiętasz za bardzo fizyki z okresu szkolnego, to przypomnę Ci jedno z praw rządzących światem. Jest to zasada zachowania energii. Gdyby ją uogólnić, sens wyglądałby tak:
To ustrojstwo to Kulki Newtona

Istnieje pewien wyizolowany układ, w którym - abyśmy uzyskali szerszą perspektywę - jest wiele elementów. Jeśli wprowadzasz energię do tego układu z elementami, to niezależnie w jaki sposób przekażesz ją między elementami suma jej pozostanie taka sama, niezmieniona.

A teraz prościej. Wyobraź sobie, że ta energia to szacunek jakim darzą Cię ludzie. Jego suma jest stała dla Twojej osoby. Natomiast elementy układu to ludzie. W teorii jest fajnie, bo układ jest wyizolowany, więc masz kontrolę nad "ilością" szacunku jakim darzą Cię inni. Jesteś w stanie go egzekwować bez większej trudności w małej grupie. W życiu często chcemy zaspokoić potrzebę "bycia fajnym i miłym" dla innych. Przecież wszyscy mówią, że trzeba być uprzejmym, prawda? Nie przerywaj jak ktoś mówi. Okazuj szacunek. Bądź miły. Dostosuj się do grupy. Nie zachowuj się inaczej. Przestrzegaj zasad.

Powstają całe złożone kodeksy zachowań oparte o te "złote myśli". Jesteś w stanie wymienić sobie kilka takich zbiorów zasad, prawda?






Ale wracając. Te przekonania powodują, że do naszego "wyizolowanego" układu wpuszczamy masę ludzi i pozwalamy im rzygać na nas swoimi narzekaniami. Zrozum, nie chodzi mi tutaj o sytuacje, gdy ktoś stracił pieniądze, zmarła mu żona czy dziecko. Chodzi mi o ciągły stan narzekania i potrzeby babrania się w tym gównie. Niektórzy ludzie budują na tym relacje. Potem dziwią się skąd biorą się patologie społeczne, zdrady i rozstania...



Nie ma nic złego w przeżywaniu straty i potrzeby wsparcia od drugiej osoby, ale wszystko ma swoje granice. Czasem też trzeba powiedzieć takiej osobie: "Ok. Stało się. Takie są fakty. Teraz musisz przywrócić swoje życie do porządku".  Ale abstrahując od realnej tragedii:
co zrobić z wiecznymi marudami?







Najprostsza metoda jaką znalazłem na zachowanie higieny psychicznej jest wywalenie takiej osoby z układu. Nie chcesz z kimś być? Odwróć się na pięcie i wyjdź. W ten sposób masz mniej elementów w układzie, które Cię absorbują i pochłaniają energię życiową. Ale. No właśnie ALE. Czasami układ jest gorzej zabetonowany niż ten polityczny w Polsce.




Jestem studentem. Muszę zaliczyć dany przedmiot, aby skończyć studia. Koleś, który go prowadzi jest dupkiem i na każde moje pytanie mówi, że jestem idiotą. Uwala mnie, nie mam jak go przejść.

Mam kredyt na mieszkanie. Szef albo współpracownik to chuj. Rynek jest ciężki, a pracy gdzie indziej nie znajdę.

Jestem bezrobotny. Od dawna mam problem, żeby znaleźć odpowiednią pracę. Nie mam własnych pieniędzy, aby się wyprowadzić. Rodzina ciągle suszy mi głowę, obraża i wyzywa od życiowych zer.

Są to kiepskie sytuacje, ale tylko pozornie bez wyjścia. Wyrocznią nie jestem i nie powiem Ci co masz zrobić. Ja na takim miejscu zapytałbym inną osobę, która radzi sobie w życiu i ZASTOSOWAŁ SIĘ DO JEJ RADY lub przynajmniej ZAINSPIROWAŁ DO ZNALEZIENIA WŁASNEGO ROZWIĄZANIA. Nawet jeśli jesteś sam jak palec, to możesz skorzystać z rady psychologa, coach'a czy innej osoby. Tylko bez marudzenia. Konkretny problem i słuchanie propozycji rozwiązania. Zdziwiłbyś się jak wiele osób jest w stanie bezinteresownie pomóc.


Jeśli dany układ z ludźmi Ci nie odpowiada, to prędzej czy później musisz z tym coś zrobić. Jeśli pozostawisz problem samemu sobie przywitaj się ze stałymi towarzyszami: Towarzysz Złość, Towarzysz Niepokój, Towarzysz Żal i Towarzysz Niezadowolenie

Ja znam 2 sposoby na zmianę sytuacji. Może widzisz ich więcej?



Pierwszy to zmiana towarzystwa. Mówisz "Hasta la vista bejbe", ale nie wracasz. Kończysz temat.

Drugi to zmiana nastawienia. Zmiana nastawienia znów dzieli się na dwie opcje. Jedna z nich - nagle osiągasz ZEN lub NIRVANĘ. Ale nie taką jak Curt Cobain pod koniec kariery.

Kochasz siebie bezgranicznie i masz wyłożone na to, że inni ludzie wylewają na Ciebie pomyje, bo spływają po Tobie jak woda po kaczce. Fajna opcja, należy nad nią pracować i sam też tak robię. Ma jeden bardzo duży minus. Ta zmiana przychodzi bardzo powoli i jest efektem bardzo wielu działań związanych z szeroko pojętym rozwojem osobistym. I nie chodzi mi o szkolenie za 5000zł, gdzie usłyszysz jaki to zajebisty jesteś. Kolejnym aspektem jest to, że żyjemy w społeczeństwie, gdzie status ma znaczenie, jeśli chcesz COŚ* więcej od życia niż wieczny spokój (racz nam dać Panie). Pozwalanie sobie na przyjmowanie kolejnych porcji rzygów obniża ten status. W związku z tym polecam rozważyć inną filozofię.

*COŚ = np. pieniądze, lepszy dostęp do dóbr materialnych, żywności i picia, lepsze traktowanie, itd.

Ta druga opcja polega na tym, że zaczynasz tresować ludzi jak psa Pawłowa. Używasz takich słów jak "zamknij się", "nie chcę tego słuchać", "wypierdalaj". W dużo lżejszej formie "zmień proszę temat, bo nie chcę tego słuchać", "jeśli nie przestaniesz, to wyjdę" (i wychodzisz) itp. Jednym słowem - stawiasz granicę i cenisz swoje zdrowie psychiczne. Kurde. Nie wyszło z tym jednym słowem.

Mówisz takie rzeczy innym ludziom? Ja mam z tym jeszcze duży problem, ale robię postępy. Szanuj siebie.






Suto zakrapiana impreza. Jesteśmy na dworze. Siedzimy przy stołach. Takich, na jakich siedzi się w piwnych parkach albo miejsc przeznaczonych na ogniska. Kilku kolesi zasnęło opierając się o blat. Gdzieś w tle jeden gość opróżnia pęcherz po złocistym napoju bogów. Sam jestem lekko podchmielony i rozmawiam z Wojtkiem. Wiadomo. W takim stanie każdy z nas ma co najmniej magistra z ekonomii i doktorat z filozofii. Rozmawiamy o jednym znajomym Wojtka. Wojtek mówi:

- Ten gość potrafi tak zrobić, że jeśli w domu jest syf, to pisze do dziewczyny, że jak nie będzie posprzątane, to on nie wróci do domu.
- I co? Jakoś nie chce mi się wierzyć, że to działa - mówię zdziwiony.
- On faktycznie to robi. Idzie na piwko, w razie czego nocuje u kumpla i nie wraca.

W tym momencie jeden z tych co zasnęli opierając się o blat przerywa wypowiedź Wojtka. Robi to wypróżniając zawartość żołądka po ewidentnym zatruciu alkoholowym.

Po krótkiej pauzie Wojtek kontynuuje:
- W najgorszym wypadku śpi w hotelu. Ale stawia na swoim i koniec. I to działa.

"Widzisz. Po prostu z niektórymi ludźmi nie podyskutujesz. Nie przekonasz ich i koniec".


Niestety. Pewnie wiesz równie dobrze jak ja, że same słowa często nic nie dają. Niektórych ludzi, których spotykasz na drodze nie da się zmienić, czy przekonać. Ja wyciągnąłem lekcje z takich doświadczeń i podsumowałbym to tak:

"Jeśli możesz odejść, to odejdź. Jeśli nie możesz odejść, to przekonaj. Jeśli nie możesz przekonać, to zagryź zęby i zrób tak, żebyś mógł odejść".

Co to znaczy w praktyce? Mam na myśli jak najszybsze pokonanie przeszkody oddzielającej Ciebie od realnej zmiany.. Może to być [tu_wstaw_to_co_Cię_powstrzymuje]. Kasa, niskie poczucie własnej wartości, lęk przed nowym, ciężka sytuacja rodzinna. Te i wyżej wymienione są pozornie nie do przejścia, ale każdy problem w ten czy inny sposób da się rozwiązać. Inaczej nie jest problemem.
Zarób kasę, zwiększ szacunek do siebie, podejmij działanie, rozwiąż zawikłaną sytuację rodzinną. Korzystaj z pomocy innych ludzi. Ta sama potrzeba, która Ciebie zmusza do tkwienia w niewygodnych lub złych relacjach pozwala Ci korzystać z pomocy innej osoby. Nie nadużywaj tej pomocy.

Czy to dobre rozwiązanie? Dla mnie się sprawdza. Dla Ciebie nie musi tak być. Czy to trudne? To zależy od Ciebie. Nie wiem. Tylko Ty jesteś w stanie odpowiedzieć na te pytania. Ty będziesz ponosić konsekwencje podjętych działań i nikt inny. Mam nadzieję, że wyciągnąłeś coś dla siebie.


Jeśli artykuł był dla Ciebie pomocny lub może pomóc komuś kogo znasz - polajkuj i udostępnij. Jeśli masz pytania napisz je proszę w komentarzach lub skorzystaj z kanałów społecznościowych, na których się znajduję.


Zasubskrybuj mojego bloga, aby być na bieżąco. Możesz to zrobić wpisując adres email w rubrykę w prawym górnym rogu ekranu:


Pozdrawiam i dziękuję,
Aleksander Dudek







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

ZOBACZ!